Bez wojen, bez panów

W polskim dyskursie politycznym przyjęło się uważać, że wraz z upadkiem Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej, Polska odzyskała niezależność oraz własną podmiotowość w stosunkach międzynarodowych. Istotnie, na kanwie erozji Imperium Sovieticum na terenie Europy Wschodniej powstała geopolityczna próżnia, a państwa regionu na krótką chwilę odzyskały mniejszą lub większą niezależność w kształtowaniu własnej polityki zagranicznej, co w przypadku Polski zaowocowało zainicjowaniem procesów integracyjnych ze światem Zachodu, tj. z Unią Europejską i Sojuszem Północnoatlantyckim.
Miejsce Wielkiego Brata ze Wschodu zajęli "sojusznicy" z Zachodu, a nowe władze szybko i sprawnie dokonały geopolitycznego przeorientowania, pozycjonując Polskę w roli wiernego wasala Ameryki – dużo bardziej gorliwego niż inni amerykańscy sojusznicy z Europy, jak np. Niemcy i Francja. Nie licząc zysków ani strat, Polska zdecydowała się na wysłanie swoich kontyngentów wojskowych zarówno do Afganistanu, jak i do Iraku gdzie obok Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii przejęła jedną ze stref okupacyjnych. Ponadto polskie władze zgodziły się na utworzenie na terytorium Polski tajnych więzień CIA, gdzie nielegalnie przetrzymywano i torturowano wrogów amerykańskiego Imperium Zła.
Pomijając relatywnie krótki okres wasalizacji polskojęzycznych elit politycznych wobec przede wszystkim Berlina i Brukseli, to Waszyngton i Tel Awiw jawią się jako ośrodki kontrolujące kierunek polskiej polityki zagranicznej. Co więcej, w ostatnim czasie zaobserwować możemy przypadki bezpośredniego ingerowania w polską politykę wewnętrzną, za pośrednictwem amerykańskiej ambasador Georgette Mosbacher oraz następcy Szewacha Weissa na stanowisku dyżurnego "przyjaciela" Polaków, Jonathana "Jonnego" Danielsa. Amerykańscy i izraelscy aktorzy polityczni dobitnie i już bez większych ceregieli pokazują Polakom, że żyją w politycznej neokolonii Imperium Americanum, a decyzje polskojęzycznych namiestników mogą zostać w każdej chwili anulowane, jeśli sprzeczne są z interesami Waszyngtonu lub Tel Awiwu.
Celem racjonalizacji i wytłumaczenia polskiej opinii publicznej tak niekorzystnego stanu rzeczy, polskie społeczeństwo karmione jest irracjonalną rusofobią oraz mitem wschodniej flanki NATO jako ostatniego przyczółka europejskiej (zachodniej) cywilizacji. Warszawa stała się więc miejscem spotkania doktryny Giedroycia z doktryną Brzezińskiego, gdzie interesy ludności tubylczej podporządkowane są geopolitycznym interesom jej zwierzchników zza Atlantyku, którzy w zamyśle polskich decydentów mieliby bezinteresownie nas chronić przed zagrożeniem upatrywanym w postsowieckiej Rosji.
O tym jak trwałe są alianckie zobowiązania sojusznicze mogliśmy przekonać się niejednokrotnie, a kwestie fenomenu popularności tezy o zbliżającej nieuchronnie rosyjskiej agresji na Polskę szerzej omówić mógłby jakiś wykwalifikowany psycholog społeczny; skupmy się więc faktach. Doktryna Brzezińskiego jest doktryną archaiczną i koncentrującą się na rywalizacji o status światowego imperium pomiędzy Stanami Zjednoczonymi i Rosją, jednakże wyciągnąć z niej można kilka niezwykle aktualnych spostrzeżeń. Jednym z nich jest stwierdzenie, że jednym z głównych geopolitycznych zadań USA i gwarantów zachowania statusu supermocarstwa jest niedopuszczenie do osiągnięcia przez mocarstwa regionalne rangi mocarstwa panregionalnego, a także przeciwdziałanie wszelkim próbom ustanowienia bloków geopolitycznych złożonych z mocarstw regionalnych, np. bloku rosyjsko-indyjsko-chińskiego(1). Stany Zjednoczone będą więc w sposób naturalny dążyć do rozbicia sojuszu rosyjsko-chińskiego, a w nowym rozdaniu więc to Chiny, a nie Rosja stają się amerykańskim konkurentem i zagrożeniem dla ustanowionego przed laty Pax Americana. Co więcej, z uwagi na swoje strategiczne położenie na obszarze tzw. Heartlandu, tj. regionu pozwalającego utrzymywać kontrolę nad Eurazją i tym samym nad resztą świata(2), pragmatyczna Rosja ma do zaoferowania Ameryce dużo więcej niż Polska, gdzie lęki i fobie stanowią siłę wypadkową polskiej polityki zagranicznej. Czy warto więc Polsce grać amerykańską kartą i palić za sobą wszystkie mosty celem przypodobania się swojemu suwerenowi?
Pax Americana chwieje się jednak w posadach. Rozwijające się ekonomicznie, technologicznie i militarnie Chiny osiągnęły status quo, w którym przy istniejących trendach ostatecznie przełamią amerykańską dominację w ciągu zaledwie dekady. Według niektórych analityków Chiny już prześcignęły Amerykę pod względem gospodarczym i technologicznym, wkrótce zostawiając je daleko w tyle. Stany Zjednoczone są zmuszone więc do podjęcia działań reaktywnych i pro aktywnych celem osłabienia chińskiej pozycji i jak najdłuższego zakonserwowania wykreowanego przez siebie porządku światowego.
Jednym z najważniejszych punktów na amerykańskiej szachownicy geopolitycznej jest właśnie Iran. Ze względu na swoje geograficzne położenie, Persja stanowi klucz do kontroli zarówno nad obszarem Bliskiego Wschodu, jak i do euroazjatyckiego Heartlandu. Z uwagi na specyfikę państwa ajatollahów, aktywną politykę zagraniczną oraz bliską współpracę Iranu z Rosją i Chinami przeciwko Ameryce i jej bliskowschodnim sojusznikom w postaci m.in. Izraela i Arabii Saudyjskiej, w amerykańskiej myśli geopolitycznej Iran jawi się jako kluczowe wyzwanie dla amerykańskiej wizji światowego porządku.
Światowa opinia publiczna karmiona jest obrzydliwymi oskarżeniami, jakoby Iran był krajem niestabilnym i dążącym do wyprodukowania bomby atomowej. Oskarżenia podobnego kalibru rozpowszechniane były przez zachodnich polityków i znajdujące się na ich smyczy międzynarodowe agencje medialne wielokrotnie i zazwyczaj kończyły się zaaprobowaną międzynarodowo agresją (Irak) lub „eksportem demokracji” poprzez przewroty dokonywane przez sponsorowane przez Amerykę grupy terrorystyczne, co przetestowane zostało już podczas pierwszej wojny w Afganistanie i kontynuowane m.in. w Syrii i Libii.
W lipcu 2015 roku, za prezydentury Barracka Obamy, ku niezadowoleniu Izraela zawarto korzystne (z punktu widzenia światowego bezpieczeństwa) porozumienie nuklearne z Teheranem, który w zamian za zniesienie sankcji i swobodny handel ropą, zobowiązał się do zaniechania swojego programu nuklearnego oraz poddania go międzynarodowej kontroli.
Jak już zostało powiedziane, irańska gospodarka w znacznym stopniu uzależniona jest od handlu ropą, a Iran jest jednym z największych na świecie eksporterów ropy naftowej. Rok temu Irańczycy zrezygnowali z preferencji dolara jako waluty rozliczeniowej w transakcjach dokonywanych na swojej giełdzie naftowej i fakt ten niewątpliwie zadecydował o zerwaniu porozumienia wiedeńskiego z 2015 roku przez nowego prezydenta Stanów Zjednoczonych, Donalda Trumpa.
Amerykańska piramida finansowa jest monumentem masywnym, lecz w znacznym stopniu bazującym (a właściwie uzależnionym) od monopolistycznej pozycji dolara jako waluty rozliczeniowej na rynku paliwowym, przez co pożądanej w rezerwach walutowych większości państw. Załamanie tej pozycji jest realnym zagrożeniem dla stabilności amerykańskiej piramidy finansowej i w każdej chwili może pokazać światu, że król jest nagi.
W skutek ponownie nałożonych przez Amerykę sankcji, które uznał m.in. rząd w Warszawie, Iran ponownie stał się państwem częściowo wyizolowanym na płaszczyźnie handlu międzynarodowego. Podobnie jak w przypadku Wenezueli, załamanie się popytu na irańską ropę wyzwoliło w Iranie potężny kryzys ekonomiczny, którego skutki odczuwają przede wszystkim zwykli ludzie.
Jako człowiekowi świadomemu kulisów tej brudnej gry o zachowanie amerykańskiej dominacji na świecie i dobrobytu tamtejszych elit finansowych, jest mi niezwykle wstyd za bezrefleksyjną i wiernopoddańczą wobec Ameryki postawę polskiego rządu. Organizowana w Warszawie antyirańska hucpa jest kolejnym przejawem wasalizacji polskich elit politycznych wobec swoich patronów z Waszyngtonu i Tel Awiwu, a jej skutki mogą dalece wykraczać poza nasze najśmielsze oczekiwania. Należy zadać sobie także pytanie – czy warto jest poświęcać relatywnie poprawne stosunki z państwami takimi jak Iran czy Chiny, celem przypodobania się komuś dla kogo jesteśmy zaledwie mało znaczącym pionkiem na geopolitycznej szachownicy?
Odpowiedź wydaje się prosta, jednakże nie dla polskojęzycznych decydentów politycznych, którzy już od wielu lat swoimi decyzjami pokazują, że nie reprezentują oni interesów narodu polskiego. Z zaniepokojeniem przyglądam się więc nie tylko ustawicznemu i kosztownemu przekształcaniu Polski w żydowski lunapark, lecz także próbom wikłania Polski w kolejną, zupełnie nam niepotrzebną wojnę na Bliskim Wschodzie.
Michał Stefaniak,
Praca Polska Lublin
(1) L. Sykulski, Geopolityka – skrypt dla początkujących, Częstochowa 2014, s. 103.
(2) Tamże, s. 101.